Obecnie mamy trudne czasy. Nie chodzi tylko o Covid-19, ale również o fakt, że w sieci jest po prostu mnóstwo nieprawdziwych informacji.
Weźmy za przykład ostatnie wybory prezydenckie w USA. Twitter, jeden z największych serwisów społecznościowych na świecie, miał sporo pracy w tym, aby filtrować wiadomości internautów. Firma dodawała oznaczenia “sporna treść” lub “może wprowadzić w błąd” do postów związanych z tematyką wyborów. Łącznie ponad 300 tys. otrzymało takie oznaczenia, w tym były to nawet posty Donalda Trumpa.
Platforma włożyła sporo pracy w to, aby walczyć z rozprzestrzenianiem się dezinformacji.
Oznaczenia były dawane jedynie w czasie dwóch tygodni, które obejmowały wybory prezydenckie w USA. Jednocześnie Twitter poinformował, że ponad 450 postów zostało oznaczonych jako “niebezpieczne” i serwis zdecydował, że ograniczy dla nich możliwości retweetowania i ogólnego zaangażowania. Prace były prowadzone w czasie 27 października – 11 listopada. Jak widać, serwis miał dużo do zrobienia, a i tak pewnie nie udało się przefiltrować wszystkiego.
Facebook i Google również próbują zwalczać dezinformację. Trudno jednak prowadzić tego typu prace, kiedy nawet prezydent Donald Trump publikuje wpisy, które należy oznaczać za “może wprowadzać w błąd”. Przypomnijmy, że Trump kwestionował wyniki wyborów, gdy okazało się, że Joe Biden wygrał i zebrał ok. 5 mln głosów więcej. Trump używał serwisów społecznościowych do fałszywego twierdzenia, bez dowodów, że wybory w 2020 r. zostały “ukradzione”.
Nawet Trump dostał etykietę
Twitter dodał etykiety ostrzegawcze do kilku tweetów Trumpa, w tym jednego, w którym niesłusznie twierdził, że wygrał wybory.
Dodatkowo Twitter przeprowadzał testy w zakresie ograniczania dezinformacji, starając się dowiedzieć, co faktycznie działa, a co – niekoniecznie. I tak, np. usunięcie rekomendacji dla użytkowników o tym, kogo warto obserwować w serwisie, nie miało większego znaczenia dla dezinformacji dotyczącej wyborów. Z kolei funkcja, która okazała się skuteczna i wyraźnie spowalniała rozprzestrzenianie się dezinformacji, to zachęcanie użytkowników do tego, aby zamiast ponownego przesyłania danych tweetów (retweetowanie), cytowali daną wypowiedź i umieszczali do tego własny komentarz. Wiele osób nie chciało dodawać komentarzy i własnych opinii, co sprawiło, że rozpowszechnianie dezinformacji było niższe o 20 proc.
“Ta zmiana sprawiła, że ludzie mieli dodatkowy moment na zastanowienie się, czy chcą coś opublikować i dlaczego” – informuje Twitter w komunikacie prasowym, dodając, że firmie udało się w dużym stopniu zmniejszyć dezinformację.
Szkoda, że mamy obecnie takie czasy, kiedy tak dużo informacji jest przekłamanych lub mówiąc wprost – zwyczajnie wyssanych z palca. Prowadzi to do dużej polaryzacji społeczeństwa i sprawia, że czasami trudno zdecydować, czy można w coś wierzyć, czy nie.
Źródło: CNET.com