Kiedy Sundar Pichai, prezes Google’a, publikuje oświadczenie i przeprasza, wiemy, że nie jest dobrze.
A kogo przepraszał Pichai? Thierry’ego Bretona, szefa europejskiego przemysłu, za wewnętrzny dokument, który nie powinien ujrzeć światła dziennego i wydostał się z Google’a. Dokument zawierał proponowane taktyki do zastosowania, które miały pozwolić firmie działać w taki sposób, by nie podpaść surowym przepisom UE (czy też je omijać), dotyczącym firm internetowych.
To była długa rozmowa
W zeszłym tygodniu Pichai i Breton wymienili poglądy w wideokonferencji, która odbyła się późnym czwartkiem. Była to trzecia rozmowa wideo tych panów w 2020 r., zgodnie z oświadczeniem Komisji Europejskiej.
Wezwanie do rozmowy nastąpiło po tym, gdy do sieci przedostał się wewnętrzny dokument Google’a. Na 60. stronach opisano w nim strategię działania i reakcji na nowe przepisy Unii Europejskiej, włącznie ze skłanianiem sojuszników USA do walki z Bretonem i UE.
Rozmowę zaproponowała firma Google, zanim jeszcze dokument został ujawniony. Breton trzymał go jednak w ręku w trakcie rozmowy z Pichai, pokazując go do kamery.
“Nie zdziwiłem się. Nie jestem naiwny. Myślałem nawet, że to trochę staroświeckie…” – mówił Breton podczas spotkania online w piątek z angielsko-amerykańskim stowarzyszeniem prasowym.
Google przeprosiło
Breton powiedział też, że w trakcie rozmowy zasugerował prezesowi Google, aby ten przekazał, co ma do przekazania i gdy będzie jeszcze chciał w przyszłości coś dodać, jego drzwi będą zawsze otwarte. Prezes Google’a przeprosił.
Rozmowa była podobno szczera i otwarta, niemniej można się domyślić, że bardzo stresująca dla prezesa Google’a.
Incydent ten spotkał Google’a, ale ponoć większość dużych firm technologicznych prowadzi podobne działania i próbuje przeciwdziałać przepisom, które proponuje UE. A dlaczego? To proste: biznesy online będą mieć przez nie utrudnione działania w zakresie generowania pieniędzy z reklam i monitorowania internautów.
Breton podkreślił natomiast, że w obecnych czasach Internet nie może pozostać Dzikim Zachodem. Potrzebne są jasne i przejrzyste zasady, wyważone prawa i obowiązki, które muszą dotyczyć wszystkich – a zwłaszcza największych korporacji, mających gigantyczny wpływ na rozwój sieci.
Z drugiej strony, zawsze wydawało się to nam trochę nie fair, gdy jedna firma osiąga olbrzymi sukces i później UE lub inna jednostka zmusza ją do tego, aby np. nie promowała zanadto własnych produktów, dzieliła się informacjami i wiedzą z konkurentami itd. A właśnie do tego chce zmusić Google’a UE, podobnie zresztą jak inne duże korporacje technologiczne, które mogą w nieuczciwy (zdaniem UE) sposób promować swoje rozwiązania, czy też jako właściciel platformy korzystać z danych, do których inne firmy nie mają dostępu. Tu zresztą warto wspomnieć ostatni przypadek Amazona.
Na koniec dodajmy, że w ostatnich trzech latach Margrethe Vestager, szefowa UE ds. działań antymonopolowych, nałożyła na Google grzywny w łącznej wysokości 8,25 mld euro (ok. 9,7 mld dol.). Za co? Za nadużywanie swojej pozycji rynkowej w celu faworyzowania porównywarki zakupów, mobilnego systemu operacyjnego Android i działalności reklamowej.
UE ma jasne stanowisko w tym aspekcie: chce, aby internet przynosił korzyści nie tylko kilku gigantycznym firmom z USA, ale także małym i średnim przedsiębiorstwom z Europy. “Wszyscy są mile widziani na naszym kontynencie – o ile przestrzegają naszych zasad” – powiedział Breton prezesowi Google’a.
Źródło: Reuters.com